Zasada „lepsze jest wrogiem dobrego” kapituluje w zderzeniu z „Magical Girl”. Choć film miesza linearność akcji i wątki, to za chwilę zazębia je ze sobą i pozostawia widzów z zaskakująco spójnym i jasnym przesłaniem.
Pisanie o takich filmach, jak „Magical Girl” wiąże się z nie lada wyzwaniem. Ile fabuły zdradzić, o ilu szczegółach powiedzieć, żeby nie zepsuć zabawy z oglądania? Bo obraz Carlosa Vermuta to właśnie taki eklektyczny, wielopłaszczyznowy twór, którego siła i magia zasadza się na efekcie zaskoczenia.
Z jednej strony mamy historię Luisa – samotnego ojca i jego śmiertelnie chorej córki, której jednym z największych marzeń jest sukienka bohaterki japońskiej kreskówki, na którą go nie stać. Z drugiej reżyser kusi niejednoznaczną opowieścią o atrakcyjnej, kruczowłosej Barbarze, która zdradza ciągoty nimfomańskie, a zarazem jest zamkniętą w sobie, melancholijną, mroczną dziewczynką. Do tego twórca dorzuca wątek Damiana – starego nauczyciela, który z niejasnych powodów miał z Barbarą do czynienia w przeszłości, nad czym rozpostarta jest aura niepokojącej tajemnicy. Wystarczy na zachętę? Mi wystarczyło i muszę przyznać, że film powoli, ale sukcesywnie wwiercał mi się w brzuch. Choć były to dwie godziny w tonacji sinusoidalnej.
„Magical Girl” uznany został przez Pedro Almodóvara za objawienie kina hiszpańskiego. To, co jednak różni Vermuta od jego starszego kolegi, to ton w jakim zagrany jest film. Podczas gdy u Almodóvara wszystko podane jest w tonacji allegro – ruchliwej i wesołej, w barokowych, pstrokatych barwach, u Vermuta zwalnia do andante – spokojnego kroku, narysowanego bladymi, niemalże spranymi barwami.
Film kusi swoją niejednoznacznością, zaskakującymi dziwactwami i rozwiązaniami dramaturgicznymi. Jego wielowątkowość czaruje i zaprasza do uczestnictwa w labiryncie poplątanych perypetii bohaterów. Jest tu i intryga rodem z kina noir, jest i melodramat jak w najlepszych obrazach mistrza Pedro. To, co jednak nie pozwala do końca dać się pochłonąć, to chłód, który co chwilę wkrada się w tą opowieść. Film działa na zasadzie „ciepło zimno”. Jak tylko za bardzo zbliżymy się emocjonalnie do postaci, to zaraz dostajemy łupnia i trzyma się nas na dystans.
Przewrotnie, ta wydziwiona konstrukcja prowadzi reżysera do bardzo klarownego przesłania. W zasadzie przez cały film jak echo powraca pytanie – ile jesteśmy w stanie zrobić dla ukochanej osoby? Film pokazuje, że czasami – wbrew rozsądkowi – dużo. Czy warto w imię nawet pięknego uczucia stawać na głowie, przekraczać granicę prawa, podleć i łamać swoją moralność? Odpowiedź na to pytanie uprzejmie zostawiam wam samym.
Obraz jest owocem ciekawego projektu Gutek Film – Scope50 w ramach, którego dystrybutor zaprosił 50 widzów z całej Polski do obejrzenia 10 europejskich produkcji, które nie trafiły jeszcze do kin. Zazwyczaj to dystrybutor decyduje o tym, co trafia na ekrany. Tym razem głos należał do ludu i w głosowaniu wygrał tytuł hiszpański. Uważam, że to świetna inicjatywa. W końcu vox populi vox Dei.
Magical Girl reż. Carlos Vermut. Hiszpania, Francja. 2014.
Chwilę mi zeszło zanim do „Magical Girl” dobrałem pasującą butelkę wina. Tym razem wedle zasady „ciepło zimno” padło na winiarskie Czechy. Trochę chłodniej niż w Hiszpanii, ale wystarczająco ciepło, żeby na Morawach powstało tam dobre, świeże białe wino – idealne na lato. I tak z dużą przyjemnością wypiłem Regina Coeli Müller-Thurgau 2013.
W kieliszku zielonożółta barwa, muszkatowo-owocowy zapach z nutką grejpfruta. Średnio pełne, ale za to bardzo harmonijne wino z przyjemną, apetyczną świeżą kwasowością. Swobodnie nadaje się do picia bez jedzenia. Z ciekawostek – była to podobno ulubiona winiarnia Milana Kundery. Wino do kupienia w sklepie stacjonarnym importera WIN-KO Makłowicz & Lutomski w Krakowie, w cenie 32 zł.
Fotosy z filmu: Materiały promocyjne dystrybutora